Rano wstaliśmy i wreszcie wybraliśmy się na jakies drobne zakupy odzieżowe. Nasz host, dr Siddharth, polecił wcześniej nam kilka miejsc, przy czym zaznaczył, że najbezpieczniejszym będzie Star Bazaar ze względu na stałe ceny. W innych miejscach trzeba się targować, więc różnie to by mogło wyjść 😀
Zanim weszliśmy, zostaliśmy sprawdzeni przez ochronę – jest to (przynajmniej obecnie) standardowe zjawisko prawie wszędzie w Indiach, gwoli zapobieganiu atakom terrorystycznym. Z bramkami, oklepywaniem i sprawdzaniem zawartości plecaków można się spotkać np. w kinie, w galeriach, na stacjach i świątyniach.
Kiedy już weszliśmy do środka, odetchnęliśmy z ulgą, bo się okazało, że wbrew nazwie jest to po prostu supermarket, i to nie byle jaki! Od odzieży, przez akcesoria kuchenne, po artykuły spożywcze – naprawdę spory asortyment i ogromny wybór. Aż chciałoby się pół sklepu wykupić. Po rozglądnięciu się i przymiarkach pokupiliśmy kilka ubrań, a że było gorąco to do tego doszła tona różnych napojów z lodówki, które zresztą były pyszne, choć nietypowe (np. mleko kardamonowe, albo czekoladowe z kawałkami migdałów).
Po zakupach pojechaliśmy metrem na stację, skąd wsiedliśmy w pociąg do Mahalakshmi. Tam na dzień dobry zobaczyliśmy słynną pralnie dhobi ghat, która to podobno jest największą taką pralnią w Azji.
Potem piechotką do świątyni Mahalakshmi. Jako że nie znaliśmy rytuałów, to nie bardzo wiedzieliśmy co począć, ale dało się odczuć świątynny klimat widząc modlących się Hindusów.
Następnie poszliśmy do okazałego meczetu Haji Alego, który akurat był dostępny z okazji odpływu (sam meczet jest na morzu, a prowadzący do niego pomost jest zalewany podczas przypływu). Tam się pomodliliśmy, po czym poszliśmy do pobliskiej muzułmańskiej knajpki, gdzie zamówiliśmy kurczaka z grilla. Podany był z pysznymi bułeczkami i brutalnie ostrym sosem.
Po zjedzeniu wzięliśmy taksówkę na stację i, prawie śpiąc, wróciliśmy pociągiem do Andheri.
Odpoczęliśmy chwilę i poszliśmy na kolację na miasto. Tym razem trafiliśmy na „dosa”, czyli taka chrupiąca tortilla z różnego rodzaju nadzieniami i sosami. Wzięliśmy ją na wynos i zjedliśmy w domu. Podczas jedzenia doktor nam zrobił niespodziankę i zaprosił nas do siebie na kolację z rodziną. Byliśmy pojedzeni, no ale jak mogliśmy odmówić 🙂 Zjedliśmy południowy przysmak, jakim są smażone chipsy bananowe i parathę z kurczakiem. Pogadaliśmy, pośmialiśmy się, a i jeszcze pokazał nam widok ze swojego mieszkania (na piętnastym piętrze). Jego balkon przyprawia o dreszcze, ale Mumbai nocą z takiej wysokości jest niesamowity, jak widać na załączonym obrazku 🙂 Na koniec zrobiliśmy sobie wspólną fotkę i, po długim pożegnaniu, wróciliśmy do domu.